poniedziałek, 24 września 2012

Tylko nie dostańcie zawału :C

Siem.
Tak jak w tytule - już na wstępie proszę żebyście nie dostali zawału albo czegoś w tym stylu, oczywiście przez moje zasrane wypociny.
Pewnie nie do końca ogarniacie - wiem, ja też xd - ale tak tylko dla waszej informacji ja piszę opowiadania / wiersze. No i wysłałam Monice, to co ostatnio mi wpadło na matmie i gegrze (nawiasem mówiąc dzisiaj 6 z gegry BIJACZ :D) i wysłałam jej to i teraz żałuję. xD
Myślałam chyba 3 dni nad tym, żeby tu to wstawić, ale w końcu się zdecydowałam, że jednak to zrobię. (czytaj Monika po mnie cisnęła).
Według mnie to coś co napisałam zupełnie nie pasuje do tematyki bloga. Zbyt .. no nie wiem dramatyczne?Smutne? xd
No ale dobra. Niech będzie...

-----------

Rozdział 1

Początek końca”

Otworzyłam oczy. Światło dzienne oślepiło mnie na moment, zamrugałam kilkakrotnie. Mój wzrok skierował się w lewo, na szafkę nocną. Godzina dziesiąta czterdzieści dwie. Głośne przekleństwo wydarło się z moich ust i rozniosło echem po pomieszczeniu. Jestem spóźniona na wykłady i to już od dwóch godzin.
Rozejrzałam się po pokoju, szukając wzrokiem najbliżej leżących ubrań, lecz coś innego przykuło mój wzrok. Pokój był w połowie pusty. Zdumiona tą anomalią spróbowałam przypomnieć sobie wydarzenia wczorajszego wieczoru. Wstrząsnął mną potężny dreszcz. A więc to prawda. Koszmarne wydarzenia feralnej niedzieli były prawdą.
Pojedyncza łza spłynęła po moim bladym jak ściana policzku. Przyciągnęłam do siebie kolana, usiadłam na łóżku. Bolesne wspomnienia powróciły.. Straciłam. Straciłam ostatnią osobę, najważniejszą w moim dennym życiu.

* * *
Kochałam Go.
Nie był nikim z rodziny, ani nie był moim chłopakiem.
Kochałam go jako przyjaciela.
Poznaliśmy się pięć lat temu, w dość ponurych okolicznościach.
Siedziałam w parku. Było to dwa dni po tragicznej śmierci rodziców. Zginęli łącznie z całą załogą statku pasażerskiego, czyli 700-oma podróżnymi i 50-osobową załogą. Nie pamiętam jak przeżyłam. Jako jedyna.
Jak już wspomniałam siedziałam na ławce, w wymarłym, zamglonym parku. W jednej ręce trzymałam nóż, w drugiej garść kolorowych tabletek, wyciągniętych pospiesznie z apteczki. Myślałam nad śmiercią. Nie widziałam innej opcji. Nie miałam już żadnych krewnych, wszyscy odcięli się ode mnie, bo nie wiedzieć czemu odnosiłam wrażenie jakby mieli do mnie pretensje, że przeżyłam, a moi rodzice nie. Byłam nic niewarta w ich oczach. Ot zbuntowana nastolatka, mająca problemy do całego świata.
Koniec.
Wypowiadając bezgłośnie to jedno, puste, a zarazem tyle wyrażające słowo, wstałam.
Przyłożyłam nóż do skroni.
 -Nigdy nie zatęsknię .. – szepnęłam drżącym, ledwo dosłyszalnym głosem i zamknęłam oczy.
 - Nie! - czyjś przerażony krzyk sprawił, że się ocknęłam, chciałam schować nóż, ale po chwili doszłam do tego, że osobie, która tak zdzierała sobie gardło, chodziło o mnie. Wpatrywałam się tępo w twarz wystraszonego chłopaka, biegnącego ku mnie z wielkimi, przypominającymi dwa Księżyce oczami. Osobnik wyrwał mi z ręki nóż i cisnął nim na trawę. Wydawało mi się, że krzyczał na mnie, ale byłam tak zszokowana i zawstydzona, że nie docierało do mnie żadne wypowiedziane przez niego słowo. Po kilkudziesięciu sekundach jednak wyrwałam się z krótkiego letargu
- ... Czy ty w ogóle mnie słuchasz? - spytał retorycznie marszcząc czoło. To zdanie już do mnie dotarło i całkowicie zrozumiałam jego sens. Moje policzki spowił szkarłatny rumieniec.
- Przepraszam...Co mówiłeś?
I tak właśnie zaczęła się nasza znajomość. Okazało się, że mamy wiele wspólnego. Zadecydowałam, że jednak nie stchórzę i stawię czoła życiu. Po kilku miesiącach zażyłej już wtedy przyjaźni później On namówił mnie, abym poszła z nim na studia. Na początku byłam po temu oporna, no ale w końcu miałam i spadek po rodzicach, i mieszkanie, więc co stało na przeszkodzie?
Pomyślałam „Have Fun!” i rozpoczęłam dalszą naukę. Wybrałam anglistykę, jak On.
Razem dzieliliśmy jedno mieszkanie przez pięć lat studiów, bo on uparł się, abym nie dawała mu pieniędzy na jego stancję i tak wyszło. Wszystko układało się świetnie. Oczywiście nie obyło się bez kilku większych kłótni, ale godziliśmy się po paru dniach. Odrzuciłam maskę zbolałej i zbuntowanej dziewczynki dzięki niemu. Myślałam, że to będzie przyjaźń na zawsze. Aż do pewnej feralnej niedzieli, która zmieniła moje dotychczasowe życie o 180 stopni.
Wszystko zaczęło się niewinnie.
Szliśmy obok kawiarenki Birdhouse i nabijaliśmy się z tych pustych panienek, które bezczelnie podwalały się do Niego. Wszystko było O.K. Gdyby nie to, że gdy nastała chwila milczenia On nagle wyskoczył z tematem którego tak skrzętnie unikałam. Mojej przeszłości. Nigdy mu o niej nie mówiłam, bo by mnie wyśmiał i uciekł jak najdalej ode mnie.
Tym razem nie wystarczyła mu prosta wymówka typu „Ty i tak nie zrozumiesz” albo „Przepraszam, to dla mnie zbyt bolesne” i drążył temat tak długo aż wybuchła kłótnia. W końcu skończyły mi się riposty i podburzona i kompletnie nieświadoma tego co mówię, wypowiedziałam zdanie, za które nienawidziłam siebie do końca życia :
 -  Spierdalaj! Jeżeli jeśli nie rozumiesz, że nie chcę o tym mówić, to znaczy, że jesteś tak tępy, że na mnie nie zasługujesz!
Zamarł. Jego twarz wykrzywił potworny grymas, a niegdyś piękne zielone niby najzieleńsze szmaragdy oczy wyrażały ból. Patrzył na mnie jak na obrzydliwego karalucha przez ułamek sekundy, po czym odwrócił się i rzucił biegiem w stronę naszego mieszkania.
Stałam na tej uliczce chyba parę godzin. Byłam przerażona własnymi słowami i tym, co On prawdopodobnie zrobi. Nie interesowali mnie ludzie patrzący na mnie ze zdziwieniem lub popychający mnie i krzyczący, że mam się ruszyć, bo blokuję chodnik. Patrzyłam się tępo na te niczego nieświadome twarze obcych osób.
Ocknęłam się, gdy niebo nade mną było już usiane gwiazdami i kompletnie czarne. Nie wiem ile czasu zabrało mi dotarcie do mojego pokoju. Nie obchodziło mnie to. Nie obchodziło mnie już nic...

* * *

Wspomnienia.
Moi największy wrogowie.
Chwile przeżyte z Nim stały się dla mnie darem. I przekleństwem jednocześnie.
To, co przed chwilą stanęło mi przed oczami, okoliczności w jakich się poznaliśmy, rozstaliśmy.. sprawiały ból. Fizyczny, niemal namacalny. Każde wspomnienie było kolejną kolorową pineską wbitą w moją cierpiącą już i tak duszę...
Koniec.
Znów.
Powróciła dawna ciężka atmosfera mego umysłu.
On go rozjaśnił. Rozwiał mgłę i chmury smutku i zastąpił je ciepłem. Był moim osobistym Słońcem, utrzymywał mnie przy życiu.. A teraz? Teraz powróciło wszystko, co myślałam, że już nie wróci.
Zeskoczyłam z łóżka. Nie wiem jakim cudem ubrałam się bez większych wpadek. Otworzone kopniakiem drzwi trzasnęły o ścianę. Nie obchodziło mnie to. Wyszłam z bloku nie zakluczając nawet poharatanych od uderzenia wrót.
Dwór zalewały promienie słoneczne. Pogoda zupełnie nie odzwierciedlała mojego nastroju. Chociaż gdyby wyrażały mój nastrój to by pewnie nastała Apokalipsa... no cóż...
Kupiłam bilet i wsiadłam do pierwszego metra, które podjechało. Nie zwracałam nawet uwagi gdzie jadę. Po prostu chciałam uciec jak najdalej...
Czułam się jakby rzeczywistość znikła we mgle. Umarła. Wraz ze mną..
Wysiadłam z pociągu. Pod ścianą stała skulona staruszka. Wpatrywała się we mnie jakbym była z innej planety. Podeszłam do niej i zapytałam niepewnym głosem :
 -Eee... czy mogę w czymś pomóc?
Na co ona spojrzała się dziwnie i rzekła głosem, który wcale nie pasował do starszej pani :
Talitha kum.* Ty wcale nie umarłaś, lecz śpisz.
Zamarłam w pół zdania. Moje ciało zdrętwiało momentalnie. Zszokowana, chciałam zapytać skąd ona wie o moich ponurych myślach. Mrugnęłam. A staruszka zniknęła zupełnie, jakby była zjawą...





* Słowa Jezusa wypowiedziane nad umierającą dziewczynką. «Talitha kum», to znaczy: „Dziewczynko, mówię ci, wstań!”






-----------
Przykro mi Neli ale nie mogłam Cie jakoś tam wcisnąć. :C
Proszę o hejty, bo nie wytrzymam, coś mnie musi zdemotywować do kaleczenia słów. xd

Ambrosse


4 komentarze: